Wierchomla – podwójna podpucha i strzał z grubej rury
Źródło: Przemek Knap
25 Aug 2014 23:51
tagi:
Cyklokarpaty, Bieszczady, Wierchomla, strefa zrzutu
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Cyklokarpaty to cykl maratonów obsadzany zazwyczaj przez sekcję tarnowską naszego teamu. Pewnie i tym razem byłoby podobnie, ale że Wierchomla leży całkiem blisko Śląska, to umówiwszy się z Wojtkiem i Agnieszką, postanowiliśmy wesprzeć ciałem i duchem koleżanki i kolegów z Tarnowa .

Wyruszamy w niedzielny poranek, mijając po drodze najpierw Beskid Wyspowy, potem Gorce i przy pięknej słonecznej pogodzie wjeżdżamy do doliny Dunajca. Wierchomla wita nas wygodnym i dużym parkingiem nad rzeką, a wszystko okraszona promieniami słońca. Hmm, prognozy pogody zapowiadały zachmurzenie i przelotne deszcze, chyba się nie sprawdziły. Większość naszej ekipy jedzie dystans Giga, ja się waham, od dwóch dni mam jakaś infekcję i nie czuję się najlepiej. W ostatniej chwili zmieniam w biurze zawodów dystans na Mega i idę szykować rower. Jedziemy na start, a ja z przerażeniem odkrywam, że nie mam numeru na rowerze. Trochę dramatyczny skutek mojego roztrzepania. Pędem wracam do auta i łapię się na ostatnie miejsca w sektorze.

opis


Start! Poszli! A potem szybki zjazd po asfalcie, dziwne to trochę, ale przy trzystu uczestnikach nie stwarza to większych kłopotów i problemów. No i zaczął się dłuuuugi, naprawdę długi podjazd na Halę Łabowską. Nawet nie chcę wiedzieć, jakie tempo ma czołówka. Walczę więc i widzę jak odjeżdżają mi najpierw koledzy, potem koleżanki, a na końcu cała reszta. Wreszcie osiągam Łabowską i teraz mogę zacząć gonić tych, którzy mi uciekli. Szybki rzut oka na widoki po lewej, po chwili otwiera się panorama po prawej i już wiem, że decyzja o przyjeździe na maraton do Wierchomli, była strzał w dziesiątkę. Jest dobrze, wyprzedzam Izę, a potem kolejnych zawodników.

opis


Na zjazdach staram się nie dotykać klamek, bo po co zwalniać skoro tak dobrze się jedzie? Szeroka, szutrowa droga pozwala na jeszcze mocniejsze dokręcenie, wyprzedzam kolejne osoby i cieszę się, ze jakoś odrabiam straty z pierwszego pojazdu. Czyżby miało być tak łatwo aż do mety? Jest już asfalt we wsi i zaraz zacznie się kolejny podjazd. Tym razem pięć kilometrów do Bacówki nad Wierchomlą mija niepostrzeżenie szybko. Znowu wyprzedzam parę osób, jacyś turyści nam kibicują. No jest pięknie. Naprawdę szybki zjazd i licznik pokazuje, że 30 km już za mną. Trochę niedowierzam, że to już prawie koniec, bo na innych maratonach po takim czasie miewam zazwyczaj jeszcze drugie tyle do mety. W oddali widzę stacje narciarską, ale nie zauważam strzałek na jezdni, nakazujących skręt w prawo. Bo to nie może być prawda. Patrzę i widzę prawdziwą ścianę płaczu. Nikt nie jedzie, wszyscy pchają sprzęty, a końca nie widać. Łydki palą, oddech płytki ale postanowiłem, że trzech gości przede mną muszę wyprzedzić. Udało się, więc na bufecie w locie łapię kubek z czymś co miało być izotonikiem i nie zatrzymując się kręcę już teraz po prawie płaskim na koniec tej wielkiej góry.

opis


Według licznika meta powinna być tuż, tuż. Może zdążę, zatem pójść do spa w hotelu, zanim Giga skończy swoją rundę. Niedoczekanie, to co nastąpiło potem było jak zasadzka Greków pod Termopilami. Zrazu niepozorna, miękka ścieżka robi się coraz bardziej błotnista, żeby po chwili przemienić się w regularne bagno. Nie wierzę w to, co widzę, bo przecież miało być szybko łatwo i miło. Ktoś za mną ląduje w tym błotku, kogoś mijam, bo się tak zagrzebał, że nie może ruszyć. Wyszukuję oczyma finałowego szutru, który zaprowadzi mnie na metę, a zamiast tego wpadam z deszczu pod rynnę. Tak dosłownie to w rynnę pełną błota i kamieni. Ten, co układał tę trasę dołożył do pieca w tym momencie. Kilka osób ostrożnie schodzi, ktoś próbuje zjeżdżać, ktoś inny biegnie. Czy to nie ma końca? Na szczęście ma, jest mostek przez rzekę, ktoś krzyczy, że giga w lewo, mega w prawo. Jadę w prawo. Do mety może kilometr. I wtedy czuję, że nadchodzi skurcz. Ale dlaczego w dwóch nogach na raz i dlaczego na kilometr przed metą? Różne są metody walki ze skurczem, ja stosuję dwie – jadę dalej i głęboko oddycham, ponoć ma pomóc. Pomaga, jeszcze tylko skręt na metę, mijam bramę i mogę iść zjeść ciepły makaron. Myję rower i czekam aż na metę dojedzie reszta. Po chwili Wojtek kończy swoje giga z całkiem dobrym czasem, bo na miarę trzeciego miejsca, parę minut po nim na metę wjeżdża Marcin. Czekamy chwilę i dopingujemy finiszującą Agnieszkę, a potem Krysię. Przyjeżdża Iza i możemy powiedzieć, że Gomole w komplecie zameldowały się na mecie.

opis


opis


Dziewczyny na giga podzieliły się pudłem, Wojtek z Marcinem w swojej kategorii też wyszli do dekoracji. To już koniec, pakujemy rowery, pakujemy siebie i wracamy do domu. Wrócimy tu na pewno. Ten rejon jest stworzony do jazdy na rowerze, ciekawe szlaki i wspaniałe widoki zachęcają do powrotu. Z cztery tygodnie czeka nas maraton w Piwnicznej więc z Radziejowej będziemy spoglądali w stronę Hali Łabowskiej i Wierchomli wspominając dzisiejszy maraton.

Kilka słów na temat tego maratonu dorzucili również Wojtek i Jacek

Wojtek
Pierwszy i na pewno nie ostatni maraton w cyklu Cyklolarpaty.
Ciekawa, wymagająca, urozmaicona i przepiękna widokowo trasa.
Było wszystko, szybkie szerokie podjazdy i zjazdy, zjazd po błocie i kamieniach, singiel w borówkach, fragmenty w klejącym się błocie, trochę kałuż - czego chcieć więcej.
Można było sprawdzić swoja kondycję, technikę jazdy po błocie, wbieganie pod górkę z rowerem, stan techniczny sprzętu, szczególnie przygotowanie napędu do warunków - działa czy już nie.
Niektórzy co prawda narzekali na podejście na fragmencie 3 podjazdu ale ... mi akurat się podobało, powyprzedzałem sobie ludzi idąc z buta, a i kręgosłup mógł odpocząć od siodła.
Do tego fajne miłe towarzystwo, super organizacja w biurze, na starcie i bufetach, ogólnie bardzo sympatycznie spędzony dzień w przepięknym zakątku Polski.
Byłem, zobaczyłem, niestety nie zwyciężyłem.
Na pewno przyjadę jeszcze na ten cykl MTB i na tatara z łososia w Starym Sączu nie raz.


Jacek
Mój pierwszy start w Cyklokarpatach odebrałem bardzo pozytywnie. Fajna kameralna impreza, dobrze zorganizowana. Super, wyjątkowo AMATORSKA atmosfera, choć nie umniejsza to poziomowi sportowemu, który jest bardzo wysoki. Trasa w Wierchomli to Beskid Sądecki – rejon, który ze względu na to że mieszkam w Krakowie, od dziecka eksploruję rowerowo w weekendy i dlatego szczególnie go lubię. 4 długie kilkukilometrowe podjazdy i charakterystyczne beskidzkie głębokie błoto dało w kość, ale mnie w końcu o to chodzi ;) W przyszłym roku chciałbym częściej startować w tej serii.

opis




Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.